Szybka wysyłka - zamów do 13:30 a wyślemy dziś (pn-pt)

Darmowe zwroty 365 dni

 

Słyszałeś o austriackiej teorii cyklu koniunkturalnego? 0

Ostatnio sporo mówi się o tym, nadchodzącym (trwającym?) kryzysie gospodarczym. Większość ludzi upatruje jego przyczyny w topowym obecnie temacie "Maurycego19" lub wirusa w koronie. Absolutnie nie bagatelizując powagi sytuacji zadaję sobie jednak pytanie czy takie myślenie nie jest zbyt powierzchowne? Czy "nadchodzący kryzys" nie jest po prostu czymś naturalnym w cyklu koniunkturalnym gospodarki?

Zanim o austriackim podejściu, sprawdźmy co to w ogóle jest koniunktura? Najprościej wpisać hasło w Google, dostajemy pierwszy wynik:

Splot okoliczności wywierający znaczny, głównie pozytywny, wpływ na warunki ekonomiczne. Pojęcie oznacza stan aktywności gospodarczej charakteryzowany poprzez zmienne w czasie wskaźniki gospodarcze, takie jak: PKB, ceny, płace, zatrudnienie.

Rozumiem zatem pojęcie koniunktury jako coś, co aktualnie dzieje się w życiu gospodarki, a stan ten kształtują przeróżne sytuacje, okoliczności czy wydarzenia. Nie są one jednak stałe - zmieniają się na przestrzeni lat, raz przynoszą skutek pozytywny, raz negatywny, raz odczuwamy je mocniej, raz lżej. Można więc powiedzieć, że gdyby narysować na wykresie linię życia gospodarki, była by to wahająca się sinusoida, która w długoterminowej perspektywie rośnie. Proces ten to właśnie cykl koniunkturalny.


Koniunktura definiuje tym samym warunki ekonomiczne w jakich aktualnie się znajdujemy. Gospodarka naprzemiennie przechodzi przez fazy spowolnienia, recesji, ożywienia i ekspansji. Krach jest więc czymś nie do uniknięcia. Bańka pompowana przez banki centralne poprzez sztuczne zaniżanie stóp procentowych w końcu pęka. Rynek musi się oczyścić.

Co na to austriacka szkoła? Na tym video posłuchasz o teorii, która jasno tłumaczy jak to się dzieje, że rynek w swojej obecnej formie wręcz potrzebuje kryzysu:

A jeśli interesują Cię książki, które obrazują ekonomię i gospodarkę wolnorynkową zobacz naszą serię o austriackiej szkole ekonomii 👇

I koniecznie przeczytaj zbiór felietonów Karola o pozycjach takich Panów jak Bastiat, Ballve Skousen czy Taghizadegan:

 

W ostatnim czasie miałem przyjemność przegryźć się przez cztery lektury związane z Austriacką Szkołą Ekonomii i przyznam, że była to przyjemność o tyle wątpliwa, że ostateczny obraz odmalowany przez nie był raczej depresyjny.

Czemu miałbym więc dzielić się książkami, które wprowadzają w depresyjne nastroje? Może dlatego, że naiwny optymizm jest dobry dla innych – ja wolę realistyczne spojrzenie, nawet jeśli nie napawa optymizmem. Pozwala przecież lepiej nawigować w rzeczywistości.

Dlatego zaczniemy od klasycznej lektury Frédérica Bastiata - „Co widać i czego nie widać - cieniutkiej broszury z połowy XIX wieku, napisanej jeszcze przed ukształtowaniem się myśli szkoły austriackiej (Bastiat bywa uznawany za jej prekursora), w czasach gdy kodyfikowano podstawy nauk ekonomicznych, ale na tyle już blisko nam, by system polityczny i finansowy przywodził na myśl ten nasz, współczesny.

Bastiat brawurowo porządkuje pewne sprawy – całe dziełko orientuje wokół następującej osi: kiedy gdzieś pojawia się jakieś dobro za sprawą politycznej interwencji, gdzieś indziej realnie musi zniknąć. To prawda stara jak świat, ale plastycznie i sugestywnie opisana przez Bastiata nabiera nowego znaczenia. Jeśli rząd buduje nowe gmachy, to nie sklonował robotników, kamienia, zaprawy i maszyn. Te wszystkie realne rzeczy, materiały i realni ludzie zostali przeniesieni do realizacji celu, który widać, podczas gdy zniknęli w innym miejscu, którego na pierwszy rzut oka nie widać. Może tym samym sumptem powstałyby inne, bardziej pożyteczne rzeczy, niż spektakularna publiczna inwestycja? 

Mamy zbyt często tendencję do doceniania tych widocznych efektów działań. Zapominamy natomiast nagminnie, że inflacyjne mnożenie pieniędzy i przenoszenie pracy do sektorów publicznych nie jest tak naprawdę zdolne do magicznej multiplikacji zasobów. Walec, który wyrównuje drogę w jednym miejscu, nie wyrównuje jej w innej. Jeśli chcemy zaś zbudować drugi walec, stal, która go buduje nie jest wykorzystana w innej maszynie i może w efekcie rządowej interwencji mamy za dużo walców a za mało dźwigów?

Bastiat nie pisze rozwlekle, ale zręcznie zwraca nasze oczy na pytania o to co, gdzie i kiedy jest potrzebne, oraz co, gdzie i kiedy znika, gdy pojawia się coś innego, widocznego. Smutna konstatacja jest niestety taka, że niewiele się z tego wszystkiego nauczyliśmy. Naprawdę niewiele. Dlatego trzeba Bastiata przypominać – nie nawet po to, by negować wszelką działalność państwa jako taką, ale by zadać krytyczne pytanie o koszty, jakie w każdym przypadku ona generuje.

Po protoplaście Austriackiej Szkoły Ekonomii – Fredericu Bastiacie, dochodzimy wreszcie do książek z jej bliższego nam, faktycznego nurtu (koniec z archaicznym językiem i przykładami sprzed wieków). Opowiem Wam o dwóch, z których jedna zasłużyła na moje duże uznanie, a druga zasłużyła na uznanie… trochę mniejsze :)

Zacznijmy od tej pierwszej – fantastycznego, małego tytułu: „Elementarz Ekonomii”. Zwięzłe omówienie podstawowych reguł i doktryn”, który wyszedł spod pióra Faustino Ballve w latach 50tych XX wieku. Po pierwsze pozwólcie mi powiedzieć, że nie mogę się wprost nadziwić jak doskonale jest ona napisana – język precyzyjny, elegancki i zwięzły, ale przy tym piękny. Książkę tę czyta się jak transkrypcje doskonałego wykładu. Jej struktura przypomina zresztą taką formę, bowiem każde z zagadnień opisane jest krótkim rozdziałem, poświęconym jednemu problemowi – dokładnie tak, jak dobrze opowiedziany wykład, z zarysowanym problemem, potencjalnymi pułapkami myślowymi tkwiącymi po drodze oraz z wnioskami sformułowanymi przez autora.

Przyznam - żałuję, że rzadko kto ma tak dobre pióro jak Ballve w swoim elementarzu ekonomii.

A zakres materiału jest dość imponujący, ponieważ kompleksowo podejmuje się tłumaczenia terminów rynku, prawdziwie pojmowanej przedsiębiorczości, płacy, pieniądza, bezrobocia, handlu międzynarodowego, obrotu papierami i innych podobnych zagadnień, w przystępnej, wnikliwej formie (jeśli miałbym postawić jeden, bodaj jedyny zarzut, to będzie to brak zarysowania jakiegoś antylichwiarskiego podejścia przy omówieniu pożyczania kapitału).

Co szczególnie cenne, wykład ten jest na tyle kompletny, że daje nam podejście do ekonomii od strony tworzenia i budowania, a nie od końca – toksycznych instrumentów spod znaku „zarób teraz bez straty” i mętnych strategii spekulacyjnych. To jest podejście do ekonomii wraz z analizą jej podstaw – ludzkiej twórczości, pożyteczności i pracy dla dobra innych.

Nie wnikając głębiej – podsumuję: „Elementarz Ekonomii” Faustino Ballve to książka, która niesłychanie przypadła mi do gustu podczas lektury i która, choć mała, przeładowana jest całkiem sporą ilością dobrze podanej, wartościowej wiedzy.

Drugą książką będzie „Austriacka Szkoła Ekonomii dla inwestorów” z podtytułem „...czyli Ludwig von Mises wchodzi na giełdę” Marka Skousena. Mimo tytułu, stanowi przegląd różnych wpływowych postaci ze Szkoły Austriackiej, ze skrótowym omówieniem ich idei i stanowi coś na kształt małej hagiografii wybranych ekonomistów. Praca w mojej ocenie ma charakter o wiele bardziej historyczny niż praktyczny i próżno szukać w jej pierwszej części odniesienia do wspomnianego podtytułu. Do tego napisana jest (lub przetłumaczona) dość zgrzebnym, kanciastym językiem. 

Jej drugą część, a więc mniej więcej ostatnie 30 stron, stanowi przedruk rozdziału z książki „The elgar companion to austrian economics” - zdaje się w ogóle innego autora (lub przynajmniej pod inną redakcją – w takiej sytuacji Skousen może być autorem fragmentu?) - i jest to wreszcie praktyczne nawiązanie do tytułu – znajdziemy tam coś dla inwestorów. Niestety rozmiar tej broszury nie pozostawia satysfakcji. Dlatego jeśli ktoś poszukuje zwięzłego omówienia myśli Szkoły Austriackiej i jej przedstawicieli znajdzie tu nieco informacji. Jeśli ktoś szuka za to „austriackiego” wprowadzenia dla inwestorów, to albo może zbadać trop wspomnianego „The elgar companion...” (chętnie przeczytamy Waszą recenzję ;) ), albo zwrócić się do fascynującego przewodnika „Szkoła austriacka – praktyka inwestowania”, której autorem jest Rahim Taghizadegan.

Rahim Taghizadegan – nie powiem, nazwisko nieco mnie zaskoczyło. Jak głosi tekst na okładce: Pers z pochodzenia, mieszkaniec Wiednia, dyrektor Instytutu Scholarium, wykładowca austriackiej ekonomii na kilku europejskich uniwersytetach i profesor Międzynarodowej Akademii Filozoficznej w Liechtensteinie (do tego jeszcze wrócimy!). I trzymam w rękach książkę napisaną przez mały zespół pod jego redakcją: „Szkoła austriacka – praktyka inwestowania. Między inflacją a deflacją”.

Praktyka inwestowania to rzecz interesująca, więc tym chętniej przeczytałem tę z jednej strony bardzo przekrojową, z drugiej dość szczegółowo wchodzącą w detale książkę. O efektach lektury za moment, a były one dla mnie „piorunujące”. Na początku nakreślmy jednak krótko o czym jest ta pozycja.

„Szkoła austriacka – praktyka inwestowania. Między inflacją a deflacją” to w gruncie rzeczy kompendium, czyli cytując Wikipedię: „w miarę pełny, ale zwykle podany w sposób skrótowy zasób wiedzy na jakiś konkretny temat, zawierający „esencję” tej wiedzy”. 

Nie jest to podręcznik szczegółowego doboru instrumentów inwestycyjnych, ale zwięzłe wprowadzenie do samodzielnego podejmowania decyzji na rynkach w oparciu o ich możliwie pełny ogląd. Miejscowo, tam gdzie uznano to za konieczne, pojawiają się szczegółowe doprecyzowania. Podkreślam to, ponieważ pozycja jest z jednej strony właśnie kompendium, ale wbrew cytowanej definicji, nie zawsze skrótowym. Czasami wprost przeciwnie, skrupulatnie detalicznym. Co pozytywne - zgodnie z założeniami Austriackiej Szkoły Ekonomii, sporo miejsca poświęcono polityce monetarnej i jej wpływowi na gospodarkę. Z obszernie omówionych podstaw wyprowadzony jest opis tego, co nazwano „Tektoniką monetarną” - naciskiem sprzecznych sił inflacyjnych i deflacyjnych, które coraz bardziej zaczynają na siebie napierać i generować energię, którą może wyzwolić katastrofalne trzęsienie ziemi globalnych rynków. Wobec takiej napiętej sytuacji, książka zarysowuje cztery scenariusze wychodzące ze stanu obecnego: stan neutralny, sztuczny boom, stagflację i recesję – każdy o innych komponentach, zagrożeniach i potencjalnie dla rozsądnego inwestora – szansach. Całość podana jest z sensownymi, choć nieraz mocno technicznymi wyjaśnieniami (jeśli nie jesteś już w tej materii dogłębnie wykształcony, prawdopodobnie czeka cię dłuższa randka z wyszukiwarką internetową, przydatną do zagęszczonych miejscami, specyficznych terminów).

Trzonem książki, położonym na tym inflacyjno-deflacyjnym fundamencie teoretycznym jest austriacka filozofia inwestycyjna, zorientowana wobec zmiennego świata. Kto rozumie choć trochę założenia tej szkoły nie zdziwi się obszernym podejściem filozoficznym, w którym nie szybki zysk i rosnące cyfry będą priorytetem, ale spokój ducha, rozsądek, pewna doza sceptycyzmu wobec zbiorowego szaleństwa i jak największa uczciwość. Austriacka Szkoła wyróżnia się swoistym etosem inwestowania i ta książka doskonale wprowadza w podobne podejście – jak wspomniałem Autor jest  profesorem Międzynarodowej Akademii Filozoficznej w Liechtensteinie i to filozoficzne, spokojne obserwowanie rzeczywistości jest bardzo czytelne na kartach, zdawałoby się, inwestycyjnego poradnika. Jak to z filozofią – ma ona swoje mocniejsze i słabsze strony, czasami może ocierać się o błędy, ale autor stara się być z nami uczciwy i mamy prawo krytycznie tę jego myśl oglądać i ważyć.

Efektem lektury było jednak dla mnie to, że złapałem, kolokwialnie mówiąc, znacznego doła (naprawdę!). Zdziwieni? Owszem. Przyjrzenie się pod lupą patologiom globalnej gospodarki powoduje niestety zjeżenie się włosów na głowie. System zbudowany na tak lichych i nieraz nieuczciwych fundamentach zdaje się zwyczajnie chylić ku upadkowi. Najstraszniejsze było chyba zrozumienie i przeanalizowanie podaży agregatów pieniężnych, które wyglądają niemal jak widmo katastrofy. Austriaccy Ekonomiści podobno popadali w podobnie pesymistyczny stan nie raz i trudno im się dziwić. Zakładam jednak, że dojrzałość nakazuje problemy nazywać po imieniu i mierzyć się z nimi w dorosły sposób, więc jeśli nawet lektura tej fascynującej książki może Was zaboleć, to daje też szansę na działanie z otwartymi oczyma. Czy jesteśmy na to gotowi to inna sprawa. Każdy podejmuje decyzję ostatecznie sam.

Podsumowując: dla mnie książka fantastyczna, niezwykle poszerzająca horyzonty, choć jednocześnie druzgocąca. Wymagała sporych sił intelektualnych, ale oddała wysiłek z godnym procentem.

Na koniec smutna anegdota: Jechałem samochodem z przyjacielem, który pracuje w wolnym zawodzie. Tematy biznesowe są nam obu bliskie. Zeszliśmy na temat szerzej pojętej ekonomii i podzieliłem się ostatnimi lekturami. Podsumowałem: „po tym wszystkim wpadłem w ekonomiczną depresję – oczywiście metaforycznie, nie medycznie – jestem zdruzgotany stanem i perspektywami gospodarki”. Usłyszałem na to ciekawą odpowiedź: „wiesz, mam trochę znajomych finansistów, a że miałem kredytowe plany, zasięgnąłem opinii jak sprawy stoją. Mieli dokładnie takie samo zdanie, jak Twoje”.

Karol

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl